Fotki

piątek, 27 sierpnia 2010

2010.07.28

Wycieczka na gore Fuji… w sumie dzień moim zdaniem mniej udany, bardziej odhaczenie czegoś, co każdy turysta powinien zaliczyć. Myślę tak w kontekście tego, że i tak jeszcze tam pojadę, ale jak miałby to być jedyny raz w Japonii to na pewno Fuji chciałbym zobaczyć :). Jedziemy autobusem ok 3h w jedna stronę, żeby na Fuji przejść się w sumie godzinkę. Wjeżdżamy na Fuji przez warstwy chmur i w sumie nie wiadomo czy coś będzie widać Dojeżdżamy w końcu do 5 (z 10) stacji na wysokości 2400mnpm i tam tez nie wygląda to za wesoło, na szczęście rozjaśnia się i po wykonaniu małego spacerku do stacji 6 i wykonaniu, jak zwykle, miliona zdjęć wracamy do autobusu. Widoczki są naprawdę bardzo ładne :) Podobno ze stacji 5 na sam szczyt (szczyt jest mniej więcej na 3667mnpm) idzie się jakieś 7h!!!! Uwzględniając odpoczynek… czuje niedosyt wiec jeszcze pomyśle nad tym, czy będąc ostatni tydzień w Tokio nie wybrać się na nocna wyprawę. Jest taka możliwość, wychodzi się wieczorem, cala noc się idzie na szczyt, żeby zdążyć na wschód słońca. Na pewno niezapomniane wrażenia, no i rano jak słońce jest jeszcze nisko można patrzeć jak cień Fuji przesuwa się po Japonii:) no nic, zobaczymy jeszcze:)





Później znowu 2-3h jazdy i odwiedzamy sławne wodospady. Tez szybka akcja, ale przy okazji zjadam lody o smaku wasabi…:) ciekawe doznanie;) wracamy znowu przez parę godzin. Z centrum wracam do domu rowerkiem, bo ostatnio codziennie jeżdżę rowerkiem, jakieś 5-6km w jedna stronę, ale jak już chyba pisałem świetna okazja do poobserwowania tubylców;). Wieczorem ustawiam się z kumplem na 20-20:30 pod gandamem (duży plastikowy robot… zostałem skarcony wzrokiem jak się okazało, ze nie wiem, kto to i ze w ogóle nie znam się na anime itp.… no ale cóż :P wole real;), żeby poćwiczyć nocne fotki… kolacja miała być o 19, ale ok. 20 ruszamy na miasto do knajpki, tez ciekawie, na środku stołu znowu podwójny garnek, podzielony tak, ze tworzy się znak yin-yang wybiera się 2 „zupy” – jedna była z trawy cytrynowej, druga ostre curry, do tego stos mięska i warzyw, które na bieżąco wrzuca się do danej zupki i po chwili wyciąga pałeczkami, żeby skonsumować. No i pierwszy raz piłem nihon shu, czyli japońskie sake… w sumie bimbrowo smakuje :) wole jednak wino ze śliwek ume :)



Kumpel się nie ucieszył , ze został wystawiony, tym bardziej, ze nie mamy żadnego kontaktu miedzy sobą zdalnego, do tego drugiego dnia przepadł mi gdzieś telefon, i wygląda na to, ze po powrocie będę musiał kupić nowy… może powinienem zablokować, ale chyba żaden Japończyk mi teraz nie wydzwania na gorącą linie na Filipinach (przynajmniej mam taka nadzieje :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz